Witajcie Drodzy! Część z Was poznała już moją przeuroczą laleczkę Oliwkę, która pojawiła się tutaj wraz z zeszłorocznym wpisem w czasie ostrego lockdown`u. Wiem, że czekacie na ciąg dalszy więc staram się nie zawieść ;) Tych, którzy widzą ją po raz pierwszy, odsyłam ( z przyjemnością! :) do tamtego postu, a wszystko Wam się rozjaśni :) Kliknijcie TUTAJ :) Tegoroczna wiosna – jako, że ma spore opóźnienie – nie pomaga nam wszystkim w tej dość specyficznej sytuacji, w jakiej przyszło nam żyć od ponad roku. Wszyscy odczuliśmy brak słońca, ciepła, bujnej zieleni dookoła, a niektórym z nas uprzykrzyło to jeszcze bardziej realizowanie zawodowych planów. Moje wiosenne plenery znacznie przesunęły się w czasie. Najpierw czekałam, aż zakwitną owocowe drzewa, a kiedy już pojawiły się na nich kwiaty, czekałam na sprzyjające temperatury, by Wasze wiosenne zdjęcia były lekkie, zwiewne, takie jak lubię! :) Czekając tak, co kilka dni odwiedzałam to „moje” ukochane miejsce i pewnego popołudnia zabrałam ze sobą Oliwię – skoro rok temu dała nam wszystkim tyyyyle radości, skradając nie tylko moje serducho, to mam nadzieję, że i tym razem uśmiechniecie się do tego wpisu!! Zapraszam zatem do obejrzenia kilku obrazków z naszego wspólnego wypadu do sadu. Ps. ponieważ dzień był bardzo chłodny, nie zrezygnowałyśmy z czapy, szalika i sweterka ;))) Obiecuję – cdn… ;)
🌸
Każdy miał w swoim życiu taki dzień, nie jeden z pewnością, w którym nic, a nic się nie udaje. Plan wcześniej ułożony lega nagle w gruzach – i tutaj ciepłe pozdrowienia ślę do pewnej pięknej kobiety, bo razem z nią miał być jeszcze klimatyczny rower, z koszem wypełnionym bzem. Tak, miał być bez!! Nie mam pojęcia dlaczego fotografując od lat, nie udało mi się do tej pory zrealizować sesji z jednymi z moich najulubieńszych kwiatów….? No więc, miał być wczoraj bez. I bardzo mało brakowało, a byłoby bez bzu ;)
Ten post nie przypadkiem znalazł się w kategorii „prywatne”. Otóż coś mi się wczoraj udało. Udało mi się nie odpuścić. Mimo, że godzina była późna, że ciemne chmury nadciągały, że obiadu nie zjadłam, że byłam zła, bo dzień nie ułożył się po mojej myśli. Nagle, w tej złości pojawił się impuls – zadzwonić, do kogo – kwarantanna plus inne okoliczności „rozdzieliły” nas z moją przyjaciółką Agatką na prawie 5 miesięcy, a w rozmowach telefonicznych niejednokrotnie przewijał się temat jakiejś wiosennej sesyjki z Nataszą :) Krótka rozmowa, wszystko na TAK, pospiesznie zapakowana sukienka, aparat, po drodze zgarnięty kapelusz i bukiet wymarzonego kwiecia :) Na miejscu uściski po tak długiej rozłące i ta rozterka – nasycić się zaległymi rozmowami „na żywo” czy skupić się raczej na fioletowych wiosennych kadrach….
Okazało się moi Drodzy, że dane zostało mi wszystko…. rozmowy z Bliskimi, uśmiechy dwojga Słodziaków, wspólny zachwyt nad okolicą, która urzeka świeżą wiosenną zielenią i kolejny raz to poczucie spełnienia, gdyż właśnie do mojej galerii dołączają lilakowe obrazki…. !! Wszystko mówiło, że miały nie powstać, ze światłem łatwo nie było, kapać z nieba zaczęło, a jednak…. Poza całym tym wczorajszym zamieszaniem, a może przede wszystkim, przekonałam się kolejny raz, że im mniej przygotowań, planowania, tym lepszy, prawdziwszy efekt…. I tak jak do tej pory, tak nigdy nie przeczytacie w mojej ofercie ile stylizacji, ile aranżacji i jakie akcesoria ( i czy w ogóle) towarzyszyć będą Waszym dzieciom podczas sesji. Chcę widzieć prawdziwego małego człowieka, wymalowane emocje na jego twarzy, ułożenie stópek, delikatny ledwo zauważalny gest…. Nataszy wystarczyła jedna sukienka, a ile się dzieje…. kocham każde ujęcie, to taka bardzo moja sesja…. Dziękuję Agatko, że zawsze mi ufasz i dajesz pełną swobodę w działaniu (jak podczas naszej sesji w sadzie), dziękuję Michale i Borysku za wyrozumiałość. Nataszko byłaś niesamowita!!
💜 💜 💜
Witajcie Kochani…. dziś troszkę ponarzekam, ale wierzę, że nie zniechęcę Was do tego postu. A wręcz przeciwnie – mam nadzieję, że wywoła on uśmiech od ucha do ucha!! :)
Nie będę dzielić się własną opinią na temat panującej od wielu tygodni sytuacji. Mamy tego aż zanadto, jesteśmy zmęczeni, mniej lub bardziej zmartwieni (obawiając się o swoją przyszłość), tęsknimy za powrotem do normalności. Ta sytuacja niesie jednak ze sobą coś wartościowego – bardziej uświadamia nam, co dla nas ważne, czego nam brak i dlatego jeszcze mocniej to doceniamy.
Moja branża zawiera się w grupie tych, które bardzo ucierpiały w wyniku obecnego stanu. Jako fotograf, z dnia na dzień zostałam odcięta od ukochanej pracy, która nie jest tylko źródłem dochodu, ale daje poczucie spełnienia w dość szerokim rozumieniu. Jeśli kocha się to, co się robi, to praca jest czymś znacznie więcej….. kontakt z Wami, wspólne chwile, które utrwalamy, abyście mogli do nich wracać i jeszcze bardziej wzruszać się wraz z upływem czasu…. słowa, które czytam lub „dostaję” osobiście po tym, jak otworzycie pudełeczko czy album ze zdjęciami…. moje przy tym wzruszenie i refleksja, że tak, to ma sens. I tego nagle zabrakło.
Zakwitły sady i po dłuuuugiej przerwie było mi dane spotkać się z kilkoma Rodzinami, niebawem podzielę się efektami. Pojawiło się więc światełko, że powoli, małymi kroczkami wszystko powróci. Powstały zdjęcia, które każdemu z nas i na zawsze będą przywoływać szczególny rodzaj refleksji, bo choć świat nagle przystanął, to przecież życie dzieje się nadal, rodzą się dzieci, przyroda jak co roku odradza się na nowo, może nawet ze zdwojoną siłą…. W sadzie było sielsko – anielsko i bezpiecznie. Z dala od ludzi, a więc i bez obaw…. Inaczej wygląda sytuacja fotografowania w mieście, w moich ukochanych krakowskich zakątkach, na takie plenery będę musiała jeszcze chwilę poczekać.
Któregoś dnia, przeglądając FB, trafiłam na „sesję w czasach zarazy” autorstwa Obiektywnie Naturalne. W świetle zachodzącego słońca pozowali Barbie i Ken we własnych osobach ;) Nie dało się do tych zdjęć nie uśmiechnąć :))) Zainspirowana, rozejrzałam się za modelką. Znalazłam!! Na imię jej Oliwia i przybyła do mnie z Częstochowy. Do walizki zapakowała kilka ciuszków w moich ulubionych pastelach i misia w stylu retro. Założyła trampki – no wszystko tak, jak lubię!! Dzień był wietrzny, a ona – mała dziewczynka o filigranowej budowie, chwiejna taka troszkę ;))) Pilnie potrzebowałam wsparcia. Monia – znacie Monię z wielu sesji na moim blogu, jakże bliska mi to Osóbka, podłapała pomysł błyskawicznie. Uderzyłyśmy w samo serce wyludnionego Krakowa. Krakowa, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłyśmy. Z jednej strony dziwnie, nieswojo…. z drugiej – ile radości i frajdy przy tworzeniu miejskich kadrów z tak wyjątkową modelką! :)
Monia, dziękuję za te wspólne chwile
Pani Ewo, dziękuję za Oliwię, która pomogła mi na chwilę zapomnieć o tęsknocie za miejskimi plenerami Ps. jeśli chcecie poznać świat lalek tworzonych z sercem, to zapraszam Was tutaj.
Minęło 8 miesięcy, odkąd Jej nie ma. Pozornie. W moim sercu pozostanie na zawsze, wyryła w nim na wskroś swoją Obecność. Była spełnieniem marzenia o psie, o psie ukochanej rasy golden retriever. Rozkochała mnie w sobie na amen: delikatna, wrażliwa, piękna, dostojna…. i nie wiem jak to możliwe, ale jednocześnie urwiso – łobuzowata. Uwielbiał Ją każdy, kto Ją poznał. Po dziś dzień biegają szczęśliwie dwie urocze sunie, obie należące do moich bliskich znajomych, obie o tym samym imieniu – właśnie dlatego. Niezwykle empatyczna, przy niej mój świat zwalniał, łagodniało wszystko, była lekiem i ogromnym wsparciem. Dzięki Niej poznałam mnóstwo serdecznych i wartościowych ludzi, dała mi ogrom pięknych wspomnień. Była moją psią miłością, stała się pasją, z której zrodziła się City of Goldenangels. Jej owoce po dziś dzień uszczęśliwiają innych. Mogłabym pisać o Niej wiele, ale to nie wyczerpałoby naszej historii, trwającej prawie 15 lat. Każdy, kto taką historię przeżył, zrozumie. Ktoś, kto nie doświadczył, nie będzie wiedział, o czym piszę. A piszę o ogromnej stracie, bólu, łzach i nie kończącej się tęsknocie… W całym tym smutku uświadamiam sobie jedno. Poczucie straty, to nie tylko ból. To też świadectwo, że było się częścią czegoś wspaniałego. To wyróżnienie, że jest się zdolnym do przeżywania, czucia i rozumienia takiej więzi. To wreszcie zaszczyt, że było się przyjacielem – opiekunem dla tak cudnej Istoty. Kiedy odeszła, ktoś wyszeptał: „to jest błogosławieństwo dla Ciebie i dla niej, że się spotkałyście i szłyście przez kawał życia razem”.
Ten post znalazł się tutaj dopiero dziś…. Dziwny czas, w którym się znaleźliśmy, sprzyja nadrabianiu zaległości. Zdjęcia doczekały się obróbki, a ja dojrzałam do momentu, aby je opublikować. Nie zwlekajcie z sesją, jeśli u swego boku macie czworonożnego Przyjaciela….. Te zdjęcia są dla mnie bezcenne. Wykonane spontanicznie 2 lata temu, w ukochanym sadzie, przez ukochanego D. (dziękuję…). Na koniec – choć może powinnam była od tego zacząć – EWA, DZIĘKUJĘ CI ZA NIĄ. DZIĘKUJĘ ZA EMI.
©2010-2024 Beata Wywiał (Wojtczak). Kopiowanie zdjęć bez zgody autorki zabronione. Photoblog Design: WebLove.PL